Co to jest dobre sushi?
Popełniłem wielki grzech, bo polubiłem sushi z marketów i zaczęli mnie śmieszyć fani i znawcy sushi, którzy traktują tą potrawę z nabożnością, zapominając, że jest to połączenie zwyczajnego ryżu ze zwyczajną rybą.
Znawcy wiedzą, gdzie jest dobre sushi. A co to znaczy dobre sushi? Jaki jest punkt odniesienia? Ryż? Wszędzie ten sam. Ryba? Wszędzie ta sama. Klimat? Zazwyczaj także panuje podobny. Jak na mszy w kościele. Wygląd? Z tego co wiem, wyglądem trudno się najeść, ale naiwnego klienta można omamić, bo przecież im ładniejsze sushi tym lepiej.
Jadałem w Warszawie w kilku restauracjach sushi i nie bardzo wiem, czym one się między sobą różnią. Kiedy przed kilkoma dniami pokazałem na Instagramie zdjęcie z sushi z marketu, usłyszałem, że takie sushi to syf, bo
prawdziwe sushi to takie, które jest świeże i zrobione w dobrej restauracji.
To nawet zabawne czytać o “świeżej” rybie, jestem tylko ciekaw, skąd w Polsce bierze się świeżego tuńczyka?
To jest tak samo świeże, jak świeże jest mleko prosto od krowy. W kartonie. Czy to, że ktoś robi sushi na twoich oczach już oznacza, że ono jest świeże? A gdzie ta ryba była wcześniej? Myślisz, że składniki do sushi zbiera się w ogródku pod restauracją, a rybki łowi w Wiśle? Myślisz, że jak za ladą ryż lepi ci rodowity Japończyk, to on jest mistrzem w sushi? Pewnie jeszcze myślisz, że umie karate, a nad łóżkiem trzyma samurajski miecz? Z niego taki sam mistrz, jak w są mistrzami w robieniu pizzy „Włosi” zatrudnieni w polskich restauracjach. Zawsze mnie to śmieszyło.
[sociallocker]
Znawcy wiedzą, gdzie jest dobre sushi, pomimo że przeciętny Polak nie ma żadnego punktu odniesienia, bo Daleki Wschód widział tylko na zdjęciach, a nawet jeśli był sobie raz kiedyś w Japonii, to trochę mało, by stać się ekspertem. Tam przecież jest jeszcze więcej słabych barów z sushi niż w Polsce. Jak z pizzą – podobno najlepsza włoska. Może to prawda. Byłem we Włoszech, jadłem ich pizzę i uważam, że w Polsce robią o niebo lepszą.
Gdyby naprawdę istniało coś takiego jak dobra restauracja sushi, to po zapytaniu 10 znajomych o taką restaurację, nie dostałbyś 10 różnych propozycji. Dostałbyś jedną lub dwie. Jak z pizzą w Nowym Jorku. Na 100 osób, 90 poleci ci Grimaldi’s (względnie Lombradi’s). Sprawa załatwiona. Ale w przypadku sushi każdy jest ekspertem i ma swoje ulubione miejsce, które tak naprawdę nie jest ulubionym, a jedynym lub jednym z niewielu, w których przeciętny Kowalski był. Zjadł coś, co było zjadalne, nie dostał biegunki i już czuje się zobowiązany do rekomendowania tego miejsca.
Dla wielu ludzi sushi jest dużym problemem, bo nie mają pojęcia, jak powinno się jeść i do czego służą te dziwne białe ściereczki, które dostaje się przed posiłkiem. Niektórzy wycierają nimi twarz. Dramat się robi też przy pałeczkach, bo przeciętny Polak patykiem jeść nie potrafi, a wziąć w łapę się wstydzi. Niech cię buk chroni przed pójściem na sushi ze “znawcą”, to cię zjedzie, że sosu sojowego za dużo bierzesz, bo jego to trzeba malutko. Wasabi też malutko. A w ogóle to musisz umieć się zachować, bo nie jesteś w fast-foodzie.
Amerykanie mają trochę zdrowsze podejście do sushi. Sprzedaje się je na tony w każdym markecie prosto z lodówki. Wyglądem niewiele różnią się od restauracyjnych. Nikt nie zawraca sobie głowy żadnym sushi-savoir-vivrem, tylko po prostu bierze w łapę i zjada. Bierzesz tyle sosu sojowego, ile potrzebujesz, tyle wasabi ile lubisz i nawet nie musisz udawać, że sushi jest dla ciebie czymś doskonalszym od burgera. Bo obiektywnie rzecz biorąc – nie jest.
Lubię jadać w drogich restauracjach, lubię patrzeć na ładnie podane jedzenie i nigdy nie powiem, że sushi z marketu lub robione własnoręcznie w domu jest smaczniejsze od tego przygotowanego w dobrej restauracji, ale nie chcę być gamoniem, który poddaje się nabożnemu traktowaniu tej potrawy i wyklucza z jadłospisu japońskie jedzenie tylko dlatego, że było przygotowane w warunkach „fabrycznych”. Na tej samej zasadzie powinniśmy unikać 100% innych potraw, bo na co dzień zjadamy wyłącznie to, co pochodzi z masowej produkcji. I jakoś żyjemy.
Nie wiem, czy przygotowanie dobrego sushi to rzeczywiście wielka sztuka. Być może i jest. Ale czy to większa sztuka od robienia pizzy i steków? Bo ja prędzej znalazłbym w Warszawie restaurację ze smacznym sushi niż z dobrym stekiem. W Warszawie jadłem sushi we wszystkich rekomendowanych i znanych restauracjach. Nie przypominam sobie, aby jakakolwiek mnie zachwyciła. Wszędzie był ten sam, dobry, poziom. Nawet gdyby sushi zrobił mi jakiś mistrz nad mistrze, to czułbym się co najmniej głupio, piejąc z zachwytu nad mistrzowskim połączeniem ryżu i ryby. Tej świeżej ryby, która zanim dotarła na mój stół, pokonała w lodówce tysiące kilometrów.
[/sociallocker]